Musi być do wyboru.
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Uklękła, przyglądając się drodze. Wyjęła strzałę z kołczanu i założyła ją na cięciwę, aby być przygotowaną. Z kilku źródeł wiedziała, kiedy, gdzie i o jakieś porze będzie ktokolwiek przejeżdżał tym miejscem. To było jej terytorium, jest królestwo wśród drzew, którego nikt nie miał prawa naruszyć bez jej pozwolenia. Ukryła się na niewielkim pagórku, pośród drzew i krzaków, gdzie nikt by jej nie zauważył. Nie poruszyła się nawet o milimetr, nasłuchując tętentu kopyt rumaków. Po chwili je dosłyszała, więc wytężyła wzrok. W jej stronę zmierzał jeden jeździec, stosunkowo szybko, sądząc po tym, w jakim tempie przybliżał się w jej stronę. Zobaczyła go - poruszał się doprawdy szybko, jednak jej wzrok był wyszkolony i nie dał się zmylić. Mężczyzna był przystojnym, rosłym blondynem, nadzwyczaj pewnym siebie, co wyrażał wyraz jego twarzy. Wycelowała strzałę w jego ramię - nie chciała go przecież zabić, tylko lekko pokiereszować, a następnie okraść. Puściła cięciwę i zanim blondyn zdążył się zorientować, w jego ciele utknął grot strzały. Uśmiechnęła się do siebie i rozejrzała ostrożnie. Następnie wybiegła ze swojej kryjówki i skierowała się w stronę jeźdźca, który zaskoczony atakiem spadł z konia i aktualnie leżał na ziemi, próbując wyciągnąć strzałę. Zauważył ją dopiero po chwili, w jego oczach pojawiła się iskierka zaskoczenia. Czyżby spodziewał się mężczyzny? Z pewnością nie był tutejszy, co jak co, ale wszyscy mieszkańcy wiedzieli, że w tych stronach grasuje kobieta, ale często nawet to nie przekonywało ludzi i nadal zapuszczali się w te tereny.
Zbliżyła się w stronę leżącego blondyna i przyjrzała mu się. Wyjęła z jego ramienia strzałę, której on nie zdążył się pozbyć. Strzały to drogi towar, nie należy ich marnować. Uklękła przy nim i odgarnęła włosy z twarzy.
- Wybacz, taka robota - odezwała się i skierowała w stronę rumaka. Nie interesowało jej zwierzę, tylko zawartość toreb, które miał przy boku. Otworzyła pierwszą z brzegu i wyjęła sakwę. Nie przyglądając się woreczkowi otworzyła go, przyglądając się ilości złota, które się w nim znajdowało. Było dobrze, nawet bardzo dobrze. Kto bierze ze sobą tyle złota w podróż przez takie miejsca jak to? Dopiero po chwili zwróciła uwagę na wizerunek znajdujący się na sakiewce i otworzyła szerzej oczy. To był lew, wielki lew, którego znała z legend... Usłyszała ciche kroki, ale nim zdążyła się obejrzeć, ktoś przycisnął jej do gardła miecz. Zdołali ją przechytrzyć!
- Jesteście Narnijczykami... - odezwała się cicho, rzucając złoto na ziemię. Ostrze cofnęła się z jej gardła, dzięki czemu mogła spojrzeć na towarzyszy mężczyzny. Dwójka równie przystojnych i rosłych mężczyzn, tylko tym razem ciemnowłosych. No właśnie, oni mieli na ubraniach wizerunek lwa, w przeciwieństwie do blondyna. Ten, który ją zaatakował wziął sakiewkę z ziemi, zaś ten drugi pomagał postrzelonemu mężczyźnie. Gdyby chciała, mogłaby spokojnie uciec, jednak rzecz w tym, że właśnie nie chciała. Obaj zajmowali się postrzelonym.
- Nic ci nie jest Piotrek? Zdołasz jechać dalej? - blondyn pokiwał głową, co sprawiło, że kobieta wybuchnęła gromkim śmiechem Spojrzenia wszystkich skierowały się na nią.
- Z pewnością dasz radę jechać, jednak w ciągu kilku godzin zaczniesz przeżywać takie katusze, których nie możesz sobie nawet wyobrazić. Moje strzały są zatrute - uśmiechnęła się do nich szeroko, a oni jak na zawołanie wyprostowali się, wpatrując się w nią z wściekłością - A przyjechaliście do miejsca, gdzie ludzie mogą zabić innego człowieka za gram złota. A tak się składa, że znam miejsce, gdzie wyleczą go za darmo, ale zaprowadzę was tam tylko pod jednym warunkiem
- Nie ma mowy! Poprosimy ludzi o wskazanie drogi, na pewno któryś z nich to uczyni! - wykrzyknął najstarszy z mężczyzn. Uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem.
- Chyba nie za często opuszczacie tę swoją Narnię, co? Tutaj człowiek bezinteresowny to jak igła w stogu siana. Ja wam wskażę drogę i nie chcę za to dużo.
Mężczyźni wymienili spojrzenia i widocznie wszyscy się zgodzili podczas tej niemej rozmowy, bo brunet, który wcześniej zaatakował ją mieczem, wyciągnął rękę w jej stronę, mocno wzdychając.
- Zgoda.
__________
Witam was na moim drugim blogu - tym razem o Narnii. Jestem wielką fanką tej historii, więc mam nadzieję, że uda mi się ciekawie napisać to opowiadanie :)
Wiersz na początku należy do Wisławy Szymborskiej, zaś klikając w jego pierwszą linijkę przeniesie was do piosenki. Pozdrawiam!
Zbliżyła się w stronę leżącego blondyna i przyjrzała mu się. Wyjęła z jego ramienia strzałę, której on nie zdążył się pozbyć. Strzały to drogi towar, nie należy ich marnować. Uklękła przy nim i odgarnęła włosy z twarzy.
- Wybacz, taka robota - odezwała się i skierowała w stronę rumaka. Nie interesowało jej zwierzę, tylko zawartość toreb, które miał przy boku. Otworzyła pierwszą z brzegu i wyjęła sakwę. Nie przyglądając się woreczkowi otworzyła go, przyglądając się ilości złota, które się w nim znajdowało. Było dobrze, nawet bardzo dobrze. Kto bierze ze sobą tyle złota w podróż przez takie miejsca jak to? Dopiero po chwili zwróciła uwagę na wizerunek znajdujący się na sakiewce i otworzyła szerzej oczy. To był lew, wielki lew, którego znała z legend... Usłyszała ciche kroki, ale nim zdążyła się obejrzeć, ktoś przycisnął jej do gardła miecz. Zdołali ją przechytrzyć!
- Jesteście Narnijczykami... - odezwała się cicho, rzucając złoto na ziemię. Ostrze cofnęła się z jej gardła, dzięki czemu mogła spojrzeć na towarzyszy mężczyzny. Dwójka równie przystojnych i rosłych mężczyzn, tylko tym razem ciemnowłosych. No właśnie, oni mieli na ubraniach wizerunek lwa, w przeciwieństwie do blondyna. Ten, który ją zaatakował wziął sakiewkę z ziemi, zaś ten drugi pomagał postrzelonemu mężczyźnie. Gdyby chciała, mogłaby spokojnie uciec, jednak rzecz w tym, że właśnie nie chciała. Obaj zajmowali się postrzelonym.
- Nic ci nie jest Piotrek? Zdołasz jechać dalej? - blondyn pokiwał głową, co sprawiło, że kobieta wybuchnęła gromkim śmiechem Spojrzenia wszystkich skierowały się na nią.
- Z pewnością dasz radę jechać, jednak w ciągu kilku godzin zaczniesz przeżywać takie katusze, których nie możesz sobie nawet wyobrazić. Moje strzały są zatrute - uśmiechnęła się do nich szeroko, a oni jak na zawołanie wyprostowali się, wpatrując się w nią z wściekłością - A przyjechaliście do miejsca, gdzie ludzie mogą zabić innego człowieka za gram złota. A tak się składa, że znam miejsce, gdzie wyleczą go za darmo, ale zaprowadzę was tam tylko pod jednym warunkiem
- Nie ma mowy! Poprosimy ludzi o wskazanie drogi, na pewno któryś z nich to uczyni! - wykrzyknął najstarszy z mężczyzn. Uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem.
- Chyba nie za często opuszczacie tę swoją Narnię, co? Tutaj człowiek bezinteresowny to jak igła w stogu siana. Ja wam wskażę drogę i nie chcę za to dużo.
Mężczyźni wymienili spojrzenia i widocznie wszyscy się zgodzili podczas tej niemej rozmowy, bo brunet, który wcześniej zaatakował ją mieczem, wyciągnął rękę w jej stronę, mocno wzdychając.
- Zgoda.
__________
Witam was na moim drugim blogu - tym razem o Narnii. Jestem wielką fanką tej historii, więc mam nadzieję, że uda mi się ciekawie napisać to opowiadanie :)
Wiersz na początku należy do Wisławy Szymborskiej, zaś klikając w jego pierwszą linijkę przeniesie was do piosenki. Pozdrawiam!